NISSAN: PONAD 5000 KILOMETRÓW PEŁNYCH WRAŻEŃ

niss-lead-fi1

Dużo wybojów, ogromne ilości czerwonego pyłu i brak miejsc do ładowania auta. Kilkusetkilometrowy odcinek między miastami Dolisie w Kongo a Ndende w Gabonie okazał się pierwszym tak dużym wyzwaniem dla Electric Explorer African Challenge.

Arkady Paweł Fiedler, fotograf Albert Wójtowicz i ich towarzysz na czterech kołach, elektryczny Nissan LEAF, odnieśli jednak pełen sukces.


Zobacz także:

ECO

TURYSTYKA


 

Pokonali jeden z najtrudniejszych etapów elektrycznej przygody, a za nimi już 1/3 całej trasy!

Pionierska próba przejechania elektrycznym samochodem przez Afrykę rozpoczęła się w lutym w Republice Południowej Afryki. Znakomite drogi i dobra infrastruktura sprawiły, że podróż przez RPA i kolejną na trasie Namibię była stosunkowo prosta i przyjemna. Schody, i to niemal dosłownie, rozpoczęły się w Angoli. Górzysty kraj wymagał bowiem od Nissana LEAF umiejętności efektywnej „wspinaczki”.

niss-lead-fi2

Tym bardziej niesamowity jest fakt, że właśnie tu udało się pobić rekord wyprawy jeśli chodzi o pokonany dystans na jednym ładowaniu. Załadowany po brzegi, zeroemisyjny LEAF pierwszej generacji, wspinając się w górę na wysokości przekraczające 2000 m n.p.m., przejechał aż 278 kilometrów!

– To niesamowity wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności. Byliśmy zmuszeni podjąć tę próbę, ponieważ po drodze… nie było prądu na doładowanie. Nie znaleźliśmy także miejsca, w którym można było zatrzymać się na noc. Rekord został pobity przy jeździe nieprzekraczającej 60 km/h, by osiągnąć maksymalne możliwości auta. Angola to nie jest kraj łatwy dla samochodu na prąd, bo instalacje elektryczne są przestarzałe. Można z nich pobierać prąd o natężeniu maksymalnie sześciu amperów, a dodatkowo – brakuje uziemienia i często tego prądu zwyczajnie… nie ma. Za to Angolczycy są wyjątkowo przyjaźni i pomocni. LEAF to pierwszy samochód elektryczny, który dotarł do tego kraju, więc przyjmowali go z dużym zaciekawieniem. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócę, bo przyroda jest zachwycająca – relacjonował Arkady Paweł Fiedler w swoich mediach społecznościowych.

niss-lead-fi3

Po Angoli przyszedł czas na Demokratyczną Republikę Konga, gdzie droga, choć bardzo krótka, była jeszcze trudniejsza ze względu na mniejszą liczbę miejsc, w których można ładować samochód. W następnym kraju – Kongu – podróżników przywitały idealne drogi asfaltowe przecinające bujną puszczę. Pożegnał ich natomiast gruntowy trakt pełen dziur i wybojów.

W kongijskim mieście Dolisie rozpoczął się bowiem jeden z najtrudniejszych etapów wyprawy, ciągnący się do gabońskiego miasta Ndende. To łącznie 280 kilometrów wymagającej drogi bez dostępu do sieci elektrycznej. Arkademu Pawłowi Fiedlerowi tylko dwukrotnie udało się podładować LEAF-a.

– Wielokrotnie mówiono nam, że droga między Dolisie a Ndende jest niemożliwa do pokonania nisko zawieszonym i obciążonym bagażami LEAF-em. Można zatem powiedzieć, że… udało się i dokonaliśmy niemożliwego! LEAF całą trasę pokonał o własnych siłach, choć nie obyło się bez wyzwań. Po największych nocnych ulewach samochód dostał mocno „w kość”, bo wówczas musieliśmy się przeprawiać przez ogromne kałuże. Mieliśmy jechać konwojem za kierowcami ciężarówek, ale szybko zniknęli za horyzontem. Zdziwili się jednak, gdy po kilku godzinach wyprzedziliśmy ich, stojących w błocie – kontynuował opowieść podróżnik.

niss-lead-fi4

Ostatecznie ten wymagający odcinek Electric Explorer African Challenge udało się przebyć w 4 dni. W międzyczasie wyprawa przekroczyła równik, a później – dotarła do Kamerunu, gdzie Arkady Paweł Fiedler, Albert Wójtowicz i elektryczne auto zamierzają poświęcić więcej czasu na spokojniejsze i bardziej metodyczne zwiedzanie niż do tej pory. Dzięki temu – dosłownie i w przenośni – z pewnością uda im się naładować akumulatory na resztę wyprawy.