PRAWO JAZDY 2013 CZYLI TEKST NIE NA MIEJSCU

E 1_jak widać 10

Na 75 osób, które przystąpiły do egzaminów – zdały dwie osoby. To wynik pięciu dni “walki” o zdobycie prawa jazdy w Zielonej Górze. Podobne informacje docierają także z innych WORD-ów. Wcześniejsze obawy stały się rzeczywistością.

Najciekawsze jest to, że dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego sam “oblał” test. A przecież chodziło tylko o wzmocnienie wypowiadanych publicznie przez siebie słów, że nowa formuła jest zdecydowanie łatwiejsza, że każdy kierowca bez trudu zdobędzie wymaganą liczbę punktów.

Pan dyrektor i pięciu zaproszonych dziennikarzy przystąpiło do testu bez stresu, była to przecież jedynie zabawa. Jak więc się może czuć debiutant, który jest świeżo po kursie? Nie jest trudno zgadnąć…

W Zielonej Górze potwierdziło się, że nie jest łatwo, czego namacalnym dowodem jest fakt, że z sześciu fachowców nikt nie uzyskał wymaganej ilości punktów – wszyscy są do “poprawki”. Dyrektor przyznał, że nie znał przepisów dotyczących lekkiej przyczepy i przyczepy kempingowej.

Ja także, podobnie jak pan Dyrektor nie jeżdżę z przyczepami, nie mam uprawnień do ciągnięcia dużej. Też więc pewnie bym oblał… Ale to, co najważniejsze to pamiętam: gdyby przyszło co do czego wiem, jaką przyczepę mogę holować mając określoną kategorią prawa jazdy oraz z jakimi prędkościami mogę się poruszać po drogach. Oczywiście sprawdziłbym też stan techniczny przed wyruszeniem w drogę…

Wiem to wszystko bez wczytywania się w ustawę, bowiem kiedyś wykułem to na pamięć – co, jak próbują dziś wmawiać niektórzy – było największym nonsensem dotychczas obowiązującego systemu. Aktualny egzamin jest podobno bardziej życiowy, bardziej intuicyjny i w sumie łatwiejszy niż stary – tak przekonują niektórzy. Łącznie z panem Dyrektorem WORD, który egzaminu nie zdał…

Być może ci, którzy za wszelką cenę spieszyli się, aby zdawać egzamin przed wejściem w życie nowych przepisów byli bardziej inteligentni, mądrzejsi, lepiej dokształceni niż ci, którzy przystępowali do testu po 19 stycznia. Być może ci ostatni mają gorszą intuicję, są po prostu mniej życiowi. Jedno jest pewne – coś jest nie tak!

Czy zmiana systemu szkolenia, która musi obecnie nastąpić, wniesie coś dobrego w zakresie wiedzy i przełożenia teorii na praktykę? Czy jest to po prostu akcja ratowania WORD-ów, które ledwo “dyszały” ostatnio z powodów finansowych, a teraz mają szanse na zastrzyk gotówki?

Życie ludzkie jest rzeczą nadrzędną. Umiejętności nabyte na kursie winny być takie, aby osoba otrzymująca dokument uprawniający do prowadzenia pojazdu potrafiła poruszać się w ruchu pewnie i bezpiecznie. Ale czy na co dzień potrzebna jest mi wiedza dotycząca przyczepy kempingowej, której nie ciągnę i nie zamierzam ciągnąć za swoim samochodem (nie posiadającym zresztą haka holowniczego)? Jeśli będzie – mam ustawę (solidną, pisaną – pomijając dostęp w telefonie do Internetu). Czy chlubą było zwiększenie ilości pytań o takie, które w rzeczywistości nie są najistotniejsze, a wręcz mało istotne?

W szkole uczono mnie tabliczki mnożenia, różnych wzorów, ale też całek i różniczek. Tabliczkę i podstawowe wzory znam do dzisiaj, nigdy natomiast w życiu nie potrzebowałem całkować. Jestem zabezpieczony: tabela całek leży gdzieś tam pomiędzy książkami w biblioteczce – zresztą jakby było potrzeba zawsze dostępny i pomocny jest “wujek google”…

Syn znajomego dziennikarza kilkakrotnie nie zdał egzaminu praktycznego jeszcze na placu manewrowym. Z powodów banalnych, m.in. zbyt długiego szukania pod maską pojazdu wlewu zbiornika płynu do spryskiwacza. Plac manewrowy nadal stanowi duże pole do odsiewu kandydatów. Tymczasem nikt wciąż nie uczy kursantów (bo nie musi) np. wyjścia z poślizgu, wykorzystania systemu ABS w celu ominięcia przeszkody itp.

Młody człowiek słyszy bez przerwy: samochody są bezpieczne. Mają systemy, otrzymują maksymalne ilości gwiazdek w testach. Więc w to wierzy. Wierzy, że nie może mu się nic stać. I gdy Hołowczyc na Rajdzie Dakar uderza w piaszczystą wydmę z prędkością 70 km/h jest wielkie zdziwienie: przecież to było tak wolno, samochód miał profesjonalną klatkę bezpieczeństwa, a zawodnik nie pojechał dalej, tylko wylądował w szpitalu… A gdyby ów młody człowiek zamiast szukać korka wlewu przeżył na symulatorze “wypadek” z prędkością tylko kilkunastu km/h wiedziałby, jak się zachowuje w takiej sytuacji auto i jak dotkliwie takie uderzenie się odczuwa… I jest duża szansa, że wiedza ta procentowałaby potem większą wyobraźnią na drodze!

Oczywiście każda wypowiedź krytyczna na temat zasad bezpieczeństwa jest w naszym kraju nie na miejscu (stąd oczywiście nie na miejscu jest ten tekst). Tymczasem często jest to obłudą, bowiem podejmowane działania w celu rzeczywistego poprawienia tragicznej statystyki, która dla Polski jest druzgocąca, są w dużej mierze nietrafione, powierzchowne i nastawione na korzyść danej grupy. I to należy jak najszybciej zmienić (choć sam nie wierzę w to, co mówię)!

Znając życie, za chwilę – kilka lat, ktoś następny zacznie reformę prawa jazdy. I będzie przekonywał, że jest bardziej życiowa, intuicyjna, lepsza. To jednak problem moich wnuków. Ja natomiast martwię się tym, że jadąc samochodem czuję się coraz mniej bezpieczny na drodze, bo wiem, że wokół mnie roi się od kierowców, którzy w każdej chwili mogą mi zrobić “kuku”. Niedouczonych, choć teoretycznie bardziej intuicyjnych i życiowych…

Andrzej Karaczun

Fot.: konin.naszemiasto.pl.