RAJD DAKAR 2012: WIELKA WYDMA NIE DLA HOŁKA

Na dziewiątym etapie być może wiele się wyjaśniło w sprawie czołowych miejsc w Rajdzie Dakar. Niestety Krzysztofa Hołowczyca i Jeana – Marca Fortina w Mini All 4 racing pokonała “Wielka Wydma”. Tam stracili dużo czasu.

Do momentu dojazdu do końcowej części odcinka specjalnego dziewiątego etapu reprezentant Orlen Team i Automobilklubu Polski zajmował w klasyfikacji trzecie miejsce, mając niewielką, ponad dwuminutową stratę do prowadzących Robbiego Gordona (Hummer) oraz Stephane Peterhansela (Mini) oraz bezpieczną (także ponad dwuminutową) przewagę nad Nani Romą (Mini).

Niestety na mecie okazało się, że Hołek stracił aż 10.39 minuty do Gordona, przegrał też zdecydowanie z Peterhanselem i Romą. Polak utrzymał trzecie miejsce, ale Francuz odjechał mu już na 16.49 minuty, a Amerykanina na 10.51 minuty. Nani Roma jest z tyłu już tylko o 2.35 minuty.

Okazało się, że na dwadzieścia kilometrów przed metą załoga Orlen Team i Automobilklubu Polski popełniła błąd, niefortunnie zjechała ze skarpy i dachowała. Na szczęście udało się samochód postawić na kołach i Mini ponownie znalazło się z stawce.

Etap rozpoczęliśmy z problemami ze zbyt wysoką temperaturą. Było to na około 5 kilometrów zaraz po starcie, na długich prostych, gdzie nie nadwyrężaliśmy auta, nie powinno się tak dziać. Mieliśmy 117 stopni i musiałem zdecydowani zwolnić. Jechaliśmy początek bardzo szybko, jednakże czujnie, aby nie przegrzać jednostki. Często puszczałem i dodawałem gazu i było ok. Kiedy skończyliśmy pierwszą część OSu dolaliśmy półtora litra wody i dalej spokojnie pojechaliśmy. Na dwadzieścia kilometrów przed metą strzeliliśmy jednak dacha. Szukaliśmy właściwej drogi. W momencie, gdy ją znaleźliśmy zacząłem gwałtownie skręcać. Tam był jednak bardzo duży trawers, z którego zaczęliśmy zjeżdżać, bałem się wyprostować auto, bo gdybym postawił je pionowo pojechalibyśmy jeszcze jedno piętro niżej. Problem w tym, że nie było go widać i jeśliby go tam nie było historia mogłaby się źle skończyć. A tak, zrolowaliśmy na dach i zostaliśmy na boku. Zaczęli pomagać nam kibice oraz jeden z motocyklistów i udało nam się postawić samochód na koła. Oczywiście straciliśmy sporo i oddaliliśmy się od lidera w genaralce. Był to jednak dobry OS, nawiązaliśmy walkę z Peterhanselem i dobrze, że jesteśmy na mecie – komentował Krzysztof Hołowczyc.

 

 

Wydarzeniem dnia było wycofanie się ubiegłorocznego zwycięzcy i wielkiego faworyta – Nassera Al-Attiyaha. Kierowca z Kataru miał znów problemy z Hummerem, tym razem z paskiem alternatora. Okazało się, że nie może już dalej jechać. Al-Attiyah był niewątpliwie najszybszym kierowca tegorocznej imprezy, ale auto od początku nie dawało mu szans na sukces (choć i sam zawodnik nie ustrzegł się poważnych błędów)…

Bardzo dzielnie poczynał sobie Adam Małysz w Mitsubishi Pajero. Kierowca przyznaje, że na trasie często korci go, by przyspieszyć. Wtedy zawsze odzywa się pilotujący go Rafał Marton, który nakazuje przyhamować i pamiętać o głównym celu, czyli oddalonej jeszcze o ponad 2500 kilometrów mecie w Limie. Na wtorkowym etapie Adam dostał od pilota pozwolenie na chwilę szaleństwa. Na karkołomnym zjeździe do mety w Iquique mógł rozpędzić swoją rajdówkę do prędkości maksymalnej.

– Ten zjazd okazał się zarąbisty. Jak już w połowie Rafał popuścił mi cugli, mogłem sobie jechać tak, jak chciałem i ile się dało – cieszył się kierowca RMF Caroline Team. Ogólnie etap uważam za udany. Pierwsza część była bardzo trudna. Znów mnóstwo fesz feszu. Ciężko się w tym jedzie, tym bardziej między ciężarówkami. Z kolei o ostatnich 100 kilometrach wszyscy mówili, że będą to trudne, wysokie wydmy. Mnie jechało się świetnie, bez przygód.

 

 

– Etap generalnie był bardzo długi. Po rekalibracjach pierwszy odcinek specjalny osiągnął długość 400 kilometrów. Drugi miał prawie 100. Fragment między nimi jedzie się w zasadzie tak szybko i z taką koncentracją jak oes. Można więc powiedzieć, że mieliśmy dzisiaj ponad 700 km jazdy na czas. I ta pierwsza część, która miała być łatwa, i o której nikt nie dyskutował, ze względu na dziury i fesz fesz okazała się bardzo trudna. A ostatnia, której się bardzo obawialiśmy, poszła nam gładko. Ale odczuwamy trudy tego dnia – mówił na mecie Marton.

Założenia na tegoroczny Dakar zweryfikowała druga samochodowa załoga RMF Caroline Team. Zamiast za wszelką cenę odrabiać straty poniesione podczas pechowych dla nich etapów, Albert Gryszczuk oraz Michał Krawczyk chcą dojechać do mety kończącej się w niedzielę imprezy.

– To był bardzo trudny etap. Gratulacje dla każdego, kto go ukończy. A podwójne dla tych, co dokończą go w nocy. Nieprzyjemne było pierwsze kilkaset kilometrów. Trasa prowadziła po kamykach, pod którymi znajdował się miękki piasek. Kupę auto się tam gotowało. My też mieliśmy problemy z temperaturą, ale ponieważ najważniejsza jest meta, pozwoliliśmy sobie na kilka przerw na chłodzenie samochodu. Straciliśmy też kawałek zderzaka, mało istotny dla samochodu fragment plastiku. Wysoko w górach jechaliśmy w fesz feszu. Nagle zapalił się alarm ostrzegający o stojącym w pobliżu innym aucie. Okazało się, że jest ono 3 metry przed nami. Gwałtownie zahamowałem i skręciłem, wpadając do takiego samego rowu. Tylko że z prawie zerową prędkością, więc straciłem tylko kawałek zderzaka, a oni stracili przedni napęd. Nie zazdroszczę – opowiadał Gryszczuk.

– Organizatorzy do ostatniej chwili trzymali nas ze zmianami na dzisiejszym odcinku. Ostateczną wersję poprawek do roadbooka dostaliśmy około północy. Wcześniej kilka wersji zostało wycofanych. Jak przekazali nam organizatorzy – trasa trochę się zmieniła po ostatnich opadach i musieli dobrać nową. Dziś było trochę trudniej, niż zwykle, bo przygotowanie roadbooków wymagało czasu, a robiliśmy to w nocy. Unimog za to spisuje się dzielnie i możemy jechać swoim tempem, a to ważne na Dakarze – powiedział Jarek Kazberuk,, pilot R-Six Team.

 

 

Atmosferę w ekipie psuł wypadek Alesa Lopraisa i jego załogi, która po tym jak prowadzący ciężarówkę mechanik zasnął i wjechał do rowu, została przetransportowana do szpitala.

– Na dojazdówce przeżyliśmy szok, widząc wywróconą ciężarówkę Lopraisa. Znamy go, przyjeżdżał trenować do nas na poligony – mówił Adam Małysz.

– Wiemy, że Ales wyszedł z kabiny o własnych siłach, ale jego mechanik i nawigator zostali przeniesieni do helikoptera na noszach. Cała załoga jest w szpitalu. Nieswojo się czuję, bo przyjaźnimy się i razem trenujemy. Mamy nadzieję, że nic im się nie stanie. Takie wydarzenia na dojazdówce pokazują, jaki trudny jest ten rajd – podsumował Albert Gryszczuk.

Małysz zajmuje 36 miejsce, Piotr Beaupre – 52, a Albert Gryszczuk – 71. Jadący ciężarówką Robert Szustkowski, Robert Szustkowski Jr i Jarek Kazberuk są na 31 pozycji.

Wśród motocyklistów Jacek Czachor był 19-tu (40.03 za zwycięzca etapu), a drugi z reprezentantów Orlen Team i Automobilklubu Polski – Marek Dąbrowski zajął 33 miejsce (57.14 min.).

W klasyfikacji po dziewięciu etapach Czachor awansował o jedną lokatę – jest obecnie 15-ty (3:23.29 godz.), natomiast odczuwający wciąż skutki upadku Dąbrowski – o dwie (jest 33-ci ze stratą 6:26.07 godz.).

– Dużo jechałem w kurzu i bardzo mocno pilnowałem nawigacji, która okazała się dzisiaj moją dużą przewagą. Początek etapu to przeprawa przez dość trudną rzeczkę. Odcinek bardzo techniczny, szybki i kręty. Było też wiele partii z nawierzchnią fesz – fesz, ale ogólnie dobre tempo – opowiadał Jacek Czachor.

 

 

– Długi etap. W jednym miejscu pobłądziłem i straciłem parę minut. Na koniec etapu czekał na nas niesamowicie długi zjazd z wydmy. Trzeba było na nim trzymać cały czas gaz, żeby motocykl trzymał swoją trajektorię i żeby nie przelecieć przez kierownicę. Zawsze niesamowite uczucie towarzyszy temu przejazdowi. Cieszę się, że jestem na mecie – mówił Marek Dąbrowski.

Cyril Despres odpowiedział dziś Markowi Comie. Francuz okazał się szybszy o 3.54 minuty i odzyskał pozycje lidera. Obecnie Hiszpan – aby awansować na czoło – musi odrobić 2.28 minuty. Pojedynek dwóch wielkich zawodników trwać zapewne będzie do ostatnich metrów imprezy! Helder Rodrigues jest nadal trzeci (59.19 min.).

Rafał Sonik dojechał do mety na trzecim miejscu.

– Na początku OS pękł bak – sam od siebie. Bez upadku, bez innej przyczyny. Cała benzyna wlewała mi się do buta. A reszta na wydech. Bałem się, żeby się quad nie zapalił. Gdyby się zapalił to razem z moją nogą. Dziwne uczucie… Nagle zaczęło mi się robić równocześnie gorąco i mokro. Potem coraz bardziej gorąco. Oczyma wyobraźni widziałem już moją nogę w kolorze krwistej purpury. Ledwo co dojechałem do mety. Po zdjęciu buta okazało się, że mam poparzenie skóry na nodze – powiedział Rafał Sonik.

 

 

W między czasie jeszcze była awarią tylnego koła – czyli popularny kapeć. Potem spadł, a następnie urwał się łańcuch. Zmasakrował zębatkę. Na metę odcinka Rafał wjechał pchany przez kibiców…

Jutro przejazd z Iquique do Aricy. Etap ma 694 km (os 317 km). Na rajdowców czekają głównie wydmy i ciężka nawigacja. Na koniec rywalizacji zawodnicy będą musieli pokonać nawierzchnię pokrytą zdradliwym piachem fesz-fesz.

Więcej na www.orlenteam.pl.

Zobacz też: RAJD DAKAR 2012: WILLI WEYENS – GALERIA.

Zobacz też: RAJD DAKAR 2012: WILLI WEYENS – GALERIA 2.

Zobacz: RAJD DAKAR 2012: WILLI WEYENS – GALERIA 3