RAJD MONTE CARLO NEW ENERGY: FIAT 500 LPG W AKCJI (CZĘŚĆ 1.)

rmcne_01f

Rajd Monte Carlo New Energy to impreza przeznaczona dla pojazdów korzystających z alternatywnych źródeł zasilania. W tym roku odbyła się już po raz szesnasty.

Paweł Stefanicki i Konrad Ustarbowski przejechali trasę samochodem, który wzbudzał sensację – był wciąż oblegany, oglądany i badany. A wszystko ze względu na zastosowane rozwiązanie. Dzięki niemu połączył bardzo dobre osiągi z niewielkim zapotrzebowaniem na paliwo, przebijającym samochody hybrydowe…


Zobacz także:

ECO

RAJD MONTE CARLO NEW ENERGY


Polski zespół w składzie Paweł Stefanicki i Konrad Ustarbowski przeżył wspaniałą przygodę. Wspomnień zawodników wysłuchał Adam Mikołajczyk. A ponieważ są Święta, a pogoda dziś nie bardzo sprzyja dłuższym spacerom – zachęcamy do ciekawej lektury. Część druga zamieścimy jutro…

Oto on. Teoretycznie klasyczny Fiat 500 1.3 JTD o mocy 95 KM wziął udział w 16. Rajdzie Monte Carlo New Energy. Zrobił, co do niego należało: osiągnął dobry wynik i wywołał poruszenie. Wszystko przez jeden technologiczny szczegół.

Niewielkie nadwozie o długości nieco przekraczającej 3,6 m i masie niewiele ponad tonę kryło w sobie instalację gazową LPG VELA Diesel.

 

Zestaw składał się ze zbiornika gazu cylindrycznego o średnicy 244 mm, długości 486 mm, pojemności wodnej 20 litrów, 2-sekcyjnego wtryskiwacza Bianco, dysz 1,0 mm, reduktora Cometa-I, czujników termopary, spalania stukowego, MAP oraz sensora pełnego wskazania. Nie ma co ukrywać, że technicznie okazaliśmy się niezwykle nowatorscy. Zanim jeszcze wyruszyliśmy do Monaco, wzbudzaliśmy zainteresowanie już na etapie zgłoszenia.

Parametry w górę
Fiat z silnikiem wysokoprężnym i instalacją LPG wobec seryjnego Fiata z silnikiem wysokoprężnym zanotował wzrost mocy z 95 na 111 KM, a momentu obrotowego silnika z 200 na 280 Nm. W efekcie naciśnięcie prawego pedału jeszcze bardziej ochoczo podrywało auto do pracy. Obiecująco wyglądało zużycie paliwa które w cyklu mieszanym wynosiło niecałe 5 litrów na 100 przejechanych kilometrów.

Nie ma to jak jazda próbna
Proszę nam wierzyć, że z samochodem trzeba się zgrać. Szczególnie, kiedy jedzie się nim po wynik. Zatem „rozgryzaliśmy” Fiata. Było komfortowo, niedoskonałości nawierzchni były mało wyczuwalne, ale żywiołem samochodu były i są proste i zakręty. Najbardziej zaskoczeni jesteśmy stabilnym prowadzeniem w szybkich łukach mimo tak małego rozstawu kół. Przyzwyczaić się musieliśmy do kołysania auta na poprzecznych nierównościach drogi.

Dzień przed wyjazdem (poniedziałek)
Oklejamy. Karoseria przywdziała nowe szaty. Przygotowaliśmy dla niej zestaw folii, który podkreślił zarówno przeznaczenie auta, jak i jego napędowy sekret. Do pracy zabraliśmy się o godzinie 9:00. No dobrze, bardziej się przyglądaliśmy, jak oklejaniem samochodu zajmowali się ludzie, którzy się na tym znają. A znać się trzeba, bo inaczej albo się coś porwie, albo zroluje, albo zsunie… W końcu, po upływie 9 godzin jeszcze bardziej nie mogliśmy od naszej „pięćsetki” oderwać wzroku. Nie da się, bądźmy szczerzy.

Ekwipunek
Przygotowaliśmy skromną listę rzeczy, która musi nam wystarczyć do przeżycia. Dbamy, aby auto było jak najlżejsze, bo to wpływa na dynamikę oraz osiągi. Nie zabraliśmy kilku par spodni czy butów, a tylko rzeczy niezbędne do utrzymania higieny przez 6 rajdowych dni.

 

Wyjazd do Szwajcarii (wtorek)
Parę godzin dzieliło nas od wyjazdu. Zaplanowaliśmy go na 16:00, w zasadzie uzgodniliśmy, że przymierzymy się do wyjazdu o 16:00. Samochód był gotowy do drogi już o 14:00, a pilot nie. A to wszystko dlatego, że pilot jest niezwykle skrupulatny. W końcu o 16:30 w słuchawce zabrzmiał głos, który oznajmił, że pora ruszać. Przed nami około 1,5 tysiąca kilometrów. Na samą myśl o tej odległości na pierwszej stacji benzynowej za Wejherowem zamówiliśmy dwie kawy.

Ze smakiem kawy ruszyliśmy w kierunku granicy do Kołbaskowa. W Koszalinie posililiśmy się, by parę minut po godzinie 21:00 przekroczyć granicę z Niemcami. Przyspieszyliśmy. Ruch nie był zbyt duży, dlatego monotonia autostradowa, pomimo znacznego zwiększenia tempa, dawała nam się we znaki. Pilot spał, radio grało, a senność coraz większa. Około godziny 1:00 dotarliśmy w okolice Norymbergii. Uznaliśmy, że to dobre miejsce na nocleg. O godzinie 6:00 ponownie zajęliśmy miejsca w samochodzie. Na ostatniej stacji benzynowej w Niemczech zatankowaliśmy zbiorniki do pełna, a na szybie wylądowały winiety Austrii i Szwajcarii.

Jesteśmy na miejscu (środa)
Zanim zegar wybił 12:00, dotarliśmy do Lugano w Szwajcarii, w kantonie Ticino. Przydałby się odpoczynek wśród kamelii, a potem zdobycie wzgórz Monte San Salvatore i Monte Brè, ale podziwianie uroków miasta z góry trzeba było odłożyć na później. Jedyną atrakcją turystyczną, na jaką mogliśmy sobie pozwolić, to prysznic. Po krótkiej wizycie w hotelu przyszedł czas na tankowanie, myjnię, odbiór administracyjny i rajdowe badanie techniczne.

Komisarze sprawdzili nasze uprawnienia, licencje sportowe oraz dokumenty samochodu. Pokwitowaliśmy odbiór reklam obowiązkowych oraz tablic rajdowych, które trzeba było umieścić na aucie w ciągu 30 minut. Sędziowie techniczni skrupulatnie sprawdzali wyposażenie bezpieczeństwa, zgodność auta z homologacją oraz regulaminem rajdu Monte Carlo. Cała procedura się przedłużyła z racji zainteresowania komisarzy rozwiązaniami alternatywnego napędu, z jakimi obnosił się nasz Fiat. I znów przekonaliśmy się, że diesel z gazem robi piorunujące wrażenie… Obrastaliśmy w piórka.

Po 16:00 Fiat trafił do parku ferme, czyli na przedstartowy parking organizatora. Dla nas nareszcie nadszedł czas na odpoczynek i rozprostowanie nóg w hotelowym łóżku.

 

ETAP I – GAP

Czwartek. O godzinie 8:00 mieliśmy już za sobą śniadanie, które nie postawiło nas na nogi. Po wypiciu porannej kawy poczuliśmy się lepiej i pomaszerowaliśmy na linie startu. Po drodze drobne przekąski. Nasz lśniący rajdowy diesel z LPG był gotowy do przejechania ponad 500 kilometrów pierwszego etapu. Ruszyliśmy do Gap, francuskiej miejscowości, w której mieliśmy spotkać konkurentów startujących z innych miast. Etap nosi nazwę zaczerpniętą z historii najstarszego z rajdów świata, jakim jest Rallye Monte Carlo – Zlot Gwieździsty.

Od tego momentu wszyscy wspólnie rywalizowaliśmy na trasie do Monaco. W międzyczasie dotarł do nas komunikat organizatora o konieczności wyposażenia samochodu w łańcuchy. Na trasie jednego z odcinków specjalnych zalega podobno śnieg… A my mieliśmy na kołach letnie opony… Rzut oka na pozostałe załogi uświadomił nam, że łańcuchy w statystykach sprzedaży zanotują znaczący wzrost…

Jak przyszło co do czego, okazało się, że łańcuchy to deficytowy towar na dwóch kolejnych stacjach benzynowych. Czyżby wszystkie wykupili nasi konkurenci? Dokładnie tak! – odpowiedział pracownik jednej z nich. Na szczęście nie – pomyśleliśmy, gdy na następnej stacji przy trasie rajdu udało nam sie odnaleźć jedyną sztukę odpowiadająca rozmiarowi naszych kół. Odetchnęliśmy z ulgą i popędziliśmy do 1. strefy tankowania, gdzie nasz wlew paliwa i gazu został zaplombowany.

Popędziliśmy to właściwe słowo, bo poszukiwania łańcuchów zajęły nam zbyt dużo czasu. Pozostało 7 minut, kiedy dotarliśmy na PKC – punkt kontroli czasu. Była godzina 17:00, a zmęczenie dawało nam się we znaki coraz mocniej. Po zatankowaniu mieliśmy jeszcze 90 km jazdy, jednak już oszczędnościowej. To oznacza, że czekał nas szybkościowy reżim. Trasa lekko pod górę, więc autostradą jechaliśmy maksymalnie 90km/h. Na szczęście ruch nie był zbyt duży i ciężarówki bez problemów nas wyprzedzały. Średnie spalanie przyprawiło nas o zawrót głowy – 2,8l/100km… Dojeżdżając do Gap, napotkaliśmy korek i na etapowej mecie spaliliśmy więcej, bo 3,1l/100 km. Najlepsza wartość naszych rodaków w hybrydowej Toyocie to 3,8 litra. A przemieszczali się z prędkością 60 km/h, by w pełni wykorzystać silnik elektryczny. Na autostradzie! Czego nie robi się dla wyniku…

Cdn…

ADAM MIKOŁAJCZYK